Rumuński Road(short)trip

Rumunia była naszym celem już od jakiegoś czasu, ale raczej w planach na kolejne lata. Pomyśleliśmy, że pojedziemy w Karkonosze, ale prognozy dla rodzimych gór były słabe i wypadło… na Rumunię.

Ekipa Luxa w komplecie, plus zgrana ekipa znajomych kolarzy. Auto wypełnione na full, miejsc wolnych brak. Zgodnie z zasadą – im więcej osób tym weselej. Po prawie 13h jazdy z przygodami (szczegóły niech zostaną owiane tajemnicą) na granicy węgiersko – rumuńskiej dojechaliśmy do Sibiu.

Dzień 1 – Droga Transfogarska

Pogoda piękna, więc zrobiliśmy szybko zrzut bagaży i znowu kolejna godzina jazdy, żeby dojechać do podnóża drogi Transfogarskiej. Wypakowujemy rowery, startujemy po 15 i powoli się wspinamy.


Nogi zasiedziane nie chcą za bardzo kręcić. Nie spodziewaliśmy się, aż tak dużego ruchu na tej drodze. Najprawdopodobniej był związany z jakimś rumuńskim świętem. Pierwszy raz widzimy żeby droga się korkowała w górach, po środku niczego. 99% turystów stanowią Rumuni.

Na górę dojeżdżamy po 18, słońce zaczyna chować się za górami i robi się zimno. Robimy zdjęcia najszybciej jak możemy i ubieramy wszystko co mamy. Na zjeździe jest tragicznie zimno, dłonie tak zmarzły, że nie czujemy kiedy hamujemy. Bardzo nam to nie przeszkadza, na zjeździe pasuje trochę poszaleć!

Zdążyliśmy dojechać do auta przed zapadnięciem zmierzchu. Teraz czeka nas godzinka w aucie i jedziemy do naszego „chwilowego” domu.

Mieszkanie mamy przy głównym rynku i oczywiście idziemy od razu na dobrą kolacje i piwko. Po bardzo krótkiej nocy znów jesteśmy w samochodzie i tym razem naszym celem jest Transalpina. W jedną stronę mamy około 90km. Pogoda jeszcze lepsza. Wspinaczka czeka, a więc w drogę.

Dzień 2 – Transalpina

Niestety ruch samochodów jest niewiele mniejszy niż na Transfogarskiej. Po niecałych 5h jazdy jesteśmy na górze. Jedni w lepszym stanie inni w gorszym, dlatego postanawiamy zjeść coś ciepłego. Na górze pełno budek, ale wszędzie sprzedają kiełbasy i sery. Dla 6 osób bierzemy tyle jakiś cienkich kiełbasek, że aż Rumun łapie się za głowę 🙂 Po 40 minutach czekania, wreszcie dostajemy upragnione kiełbaski.

Powrotne kilometry szybko lecą, prawie cały czas droga prowadzi w dół, a my pędzimy jak szaleni.

Po powrocie do auta wpada nam w oko koń przywiązany do roweru idący chodnikiem oraz krowa wymuszająca pierwszeństwo…

Wracając znaleźliśmy świetną knajpkę z pizzą, podobną do tej we Włoszech i piwkiem. Kierowca został poszkodowany, bo musiał zadowolić się colą. Cóż zrobić takie życie.

Trzeciego dnia rano wybraliśmy się na rynek na kawkę i króciutką przejażdżkę połączoną z robieniem zdjęć.

Rumunia potrafi zaskoczyć i to pozytywnie. Warto tam pojechać, aby się przekonać na własnej skórze. Jedynie radzimy uważać na kierowców, szczególnie tych z włączonymi światłami awaryjnymi. W Rumunii jak masz włączone awaryjne tzn, że możesz robić wszystko.