Szukasz idealnego miejsca na weekendowy wyjazd nie daleko od granicy? Przeczytaj i obejrzyj naszą fotorelacje, która może zachęci Cię do wybrania się na rower w ten rejon.
Do naszej wyjazdowej ekipy oprócz Piotrka dołączył jeszcze nasz polski anglik Mateusz i tata Krzyśka, dzięki któremu możecie nacieszyć się dobrymi zdjęciami.
Startujemy z Łańcuta i kierujemy się do Bruntal’u, do którego mapa wskazuje około 450km. Tradycyjnie tak się wybieramy, że na dzień dobry mamy duże opóźnienie 🙂
Pomimo nie najlepszych prognoz na miejscu okazuje się, że pogoda jest dobra. Stwierdzamy, że główny cel podróży Pradziada zostawiamy na niedziele, ponieważ „miała być lepsza pogoda” , więc wybraliśmy cel numer 2 jakim była fajna restauracja „Křížový vrch” wypatrzona przeze mnie w miejscowości Jesenik. W końcu jeździmy po to, żeby więcej jeść 😉
W pierwszą stronę mamy prawie cały czas pod góre. Asfalty nie są złe, ale w rejonie „Beli pod Pradziadem” już tak kolorowo nie jest. Trochę poszaleliśmy na zjeździe przegapiając znak stop, ale jakoś się udało i jedziemy dalej. W Jeseniku okazuje się, że do restauracji jest tylko 2km pod góre, ot taki miły dodatek.
Czeska karta trochę nas zmyliła i zamiast szarlotki dostajemy podpalane jabłko, ale nikt nie narzeka, wręcz przeciwnie każdy chwali.
Zjazd z górki jest mega wąski. Sebastian i Piotrek zjeżdżają jak szaleni i w pewnym momencie muszą się ratować poboczem przed podjeżdżającym autem.
Wracając mamy do pokonania trzy konkretne górki, które pokonujemy dość żwawo, że względu na małe nachylenie. Do domu wracamy na chwilę przed zajściem słońca. W domu jesteśmy ledwo godzinkę i jedziemy do miasta na pizze i piwko.
Drugi dzień zaczynamy z grubej rury. Wstajemy wcześnie, szybko się pakujemy i opychamy się batonikami. Zapakowanym autem podjeżdżamy do Karlovej Studanki. Przy parkingu znajdujemy bar mleczny. Wszyscy wcinamy míchaná’e, czyli jajecznice i poprawiamy kawką.
Na rozgrzewkę wyjeżdżamy na Pradziada. Podjazd okazuje się dużo łagodniejszy niż myśleliśmy.
Na dole było strasznie zimno, ale na górze do słoneczka jest całkiem przyjemnie, aż by się chciało wypić kolejną kawkę. Zjazd z Pradziada po pierwszym odcinku najeżonym turystami robi się bardzo przyjemny i szybki. Pierwotny plan zakładał przejechanie pętli dookoła Pradziada, ale po 40 km jazdy Sebastianowi strzela linka tylnej przerzutki. Trochę za dużo zostało do przejechania, żeby się tak męczył i wraca do samochodu, cały czas pod górę, ot taki trening siły.
My w czwórkę jedziemy dalej, idzie nam to całkiem sprawnie.
Kierując się w stronę Beli pod Pradziadem napotykamy zamkniętą drogę, ale taki problem to nie problem!
Podjazd ma parę kilometrów nowym asfaltem, a pod sam koniec jedziemy już po podkładzie. Polecamy wybrać się w to miejsce po skończeniu remontu drogi w odwrotnym kierunku, bo będzie gdzie się pobawić na zjeździe.
Na szczycie spotykamy resztę naszej ekipy. Myślimy co zrobić, bo już późno się zrobiło, a jeszcze tego dnia musieliśmy wrócić do Polski. Pada pomysł podjechania do Jesenika do knajpki, w której byliśmy dzień wcześniej. Biorąc pod uwagę godzinę i dobre jedzenie, decydujemy się. Sebastian i tato Krzyśka czekają na nas na górze celując do nas aparatami, a my na koniec mamy dwu kilometrowy podjazd z konkretną ścianką.
Udany dzień kończymy pysznym obiadem. Wracając do domu głodni kolarze musieli odwiedzić Fast food ze staropolską kuchnią, czyli McDonald 😉
Dwie małe porady:
w Czechach lepiej jeździć pojedynczo, Czesi nie tolerują jazdy dwójkami
jadąc na Pradziada polecamy wybrać się w dniach poniedziałek – piątek, ominiecie wtedy tłumy turystów, które trochę przeszkadzają w podjeżdżaniu i zjeżdżaniu
Czechy udowodniły nam, że są przyjaznym krajem dla kolarzy. Podjazdy są długie, a widoki atrakcyjne. Z pewnością jeszcze wrócimy w ten rejon i to nie raz!